Fot. Materiały dystrybutora

Rozbłyskają światła telewizyjnego ekranu. Z głośników dobiega rytmiczne techno, a uczestnicy są już w pełnej gotowości. Rozpoczyna się turniej rodzin. Na twarzach widać skupienie i koncentrację. W tanecznych zmaganiach najważniejsza jest bowiem współpraca. Po wygraną sięgną te rodziny, którym wyświetlane na ekranie kroki hipnotycznego tańca uda się powtórzyć w idealnej harmonii. Perfekcyjnej synchronizacji możliwej do osiągniecia jedynie przez najbardziej wprawionych zawodników, albo przez maszynę.

Jak się okazuje, tylko jeden z członków czteroosobowej rodziny, której taneczne zmagania obserwujemy – tytułowy Yang, należy do androidalnego gatunku techno sapiens. W tej osobliwej wizji niedalekiej przyszłości, androidy żyją obok ludzi, a łączące ich międzygatunkowe relacje, to jeden z ciekawszych wątków filmu. Stworzenia? Superkomputery? Obiekty, które kupić można w sklepie; stworzone by służyć człowiekowi? A może pełnoprawni członkowie rodziny, bracia, synowie, przyjaciele, istoty posiadające wolną wolę – własne marzenia i uczucia? Film Kogonady operuje tymi pojęciami w niezwykle subtelny sposób, zadając pytania o to, jak zmienia się nasz stosunek do wciąż rozwijającej się technologii oraz gdzie w tym nowym świecie przebiegają granice pomiędzy komputerem a człowiekiem.

Większość poświęconych filmowi Yang tekstów i analiz to próby interpretacji postaci tytułowego bohatera. Oto zakupiony przez rodziców wychowujących kilkuletnią córkę android – pełniący rolę opiekunki, nauczyciela i starszego brata w jednym – ulega nagle awarii. By poznać przyczynę problemu, ojciec dziewczynki dostaje się do zapisanych na twardym dysku pamięci Yanga wspomnień. Momenty, które zdecydował się utrwalić, mówią wiele o wewnętrznym świecie androida – także o sprawach, o których jego właściciele nie mieli pojęcia. Pytania o elektryczne owce z androidalnych snów spod znaku Łowcy androidów, Westworld czy Black Mirror mieszają się tu więc z trafną refleksją na temat źródeł naszej tożsamości. Układana niczym puzzle ze wspomnień – krótkich chwil czy momentów, które uznajemy za istotne, a które zawsze dotyczą relacji z drugim człowiekiem (a w tym wypadku także androidem czy klonem). Z tym, kogo nazywamy rodziną i kogo kochamy. Yang okazuje się istotą, której tożsamość utkana jest z takich właśnie relacji.

Paradoksalnie, oryginalność filmu Kogonady zdecydowanie mocniej objawia się nie w spojrzeniu na postaci androidów, ale żyjących obok nich ludzi. Już otwierający film osobliwy turniej taneczny bardzo wiele mówi o tym, czym w tej futurystycznej wizji stała się rodzina. Unifikacja jako klucz do rodzinnego szczęścia. Bezrefleksyjne podporządkowanie zasadom, niemalże mechaniczne wykonywanie powierzonych ról i zadań nastawionych na realizację zamierzonego celu, pozbawione jakiegokolwiek miejsca na spontaniczność czy autentyzm. Zasady działania są jasne. Ale czy w funkcjonującej w ten sposób rodzinie możliwa jest prawdziwa bliskość?

Fot. Materiały dystrybutora

By odpowiedzieć na to pytanie, przyglądamy się kilku dniom z życia bohaterów. Już przy pierwszym spojrzeniu na rodzinę Yanga nietrudno zauważyć etnicznego zróżnicowania jej członków. Kyra (Jodie Turner-Smith) jest czarnoskóra, Jake (Colin Farrell) – biały, natomiast ich adoptowana córka Mika pochodzi z Chin. Choć bohaterowie na co dzień posługują się językiem angielskim, to wystrój ich domu, noszone przez nich przypominające szaty stroje, a także kulinarne upodobania sugerują głębokie zainteresowanie kulturą azjatycką. Z rozmów Jake’a i Kyry dowiadujemy się, że utrzymanie łączności Miki z jej chińskimi korzeniami jest dla nich bardzo ważne. To właśnie dlatego kupują androida (o takich samych jak Mika azjatyckich rysach twarzy), który nauczy dziewczynkę języka, opowie o historii i kulturze kraju jej przodków. Przykładanie tak dużej wagi do chińskiej edukacji Miki wydaje się o tyle zagadkowe, że tożsamość Jake’a i Kyry bardzo trudno zdefiniować. Wszelkie obecne w ich życiu azjatyckie elementy nie pochodzą przecież z kultury, w której bohaterowie się wychowali, ale są czymś, co decydują się przyjąć. Już wykonywana przez Jake praca wywodzi się z kultury azjatyckiej – prowadzi on sklep z organiczną herbatą, gdzie zajmuje się tworzeniem mieszanek i nowych smaków naparów z herbacianych ziół. W jednej z rozmów Jake’a i Yanga android stwierdza, że chciałby mieć prawdziwe wspomnienia z Chin. Nie tylko sztucznie wstawione na jego twardy dysk ciekawostki, ale prawdziwe doświadczenia związane z chińskimi tradycjami i obyczajami. Pochodzić stamtąd naprawdę. Postawa ta wydaje się odzwierciedleniem postaci samego Jake’a. Przedstawiony w filmie świat okazuje się bowiem miejscem, w którym tożsamość możemy wybrać sobie w zależności od upodobań. Pomieszane kultury funkcjonują obok siebie, wystarczy więc wyciągnąć rękę (zaopatrzoną w kartę płatniczą rzecz jasna) by stać się tym, kim stać się chcemy. Dom, ramen, herbata, córka i robot – tylko kilka kroków dzieli nas od wymarzonej tożsamości. Tylko czy to naprawdę działa?

Fot. Materiały dystrybutora

W rezultacie film Kogonady okazuje się oryginalnym i dość odważnym komentarzem dotyczącym konsekwencji postępującego multikulturalizmu. Wielokulturowy świat ukazany jest jako miejsce, w którym choć teoretycznie możemy mieć wszystko, w rzeczywistości zostajemy z niczym. Wybierana przez bohaterów tożsamość nie jest wszak tożsamością prawdziwą, ale czymś obcym. Pożyczonym. Wdrukowanym w ich osobowość niczym dane pozostawione na twardym dysku komputerowego umysłu Yanga. Dlatego nie ma znaczenia ilość zjedzonych ramenów, a kolejne azjatyckie dekoracje mieszkania nie przemienią bohaterów w Chińczyków. Na zawsze pozostaną gdzieś pomiędzy. Zawieszeni pomiędzy prawdą a udawaniem.

Reżyser skrupulatnie przedstawia kolejne konsekwencje owego tożsamościowego zawieszenia bohaterów. Brak zakorzenienia w kulturze, którą rozpoznaliby jako swoją, okazuje się mieć ogromny wpływ na łączące bohaterów relacje. One także noszą znamiona czegoś udawanego. Będącego jakimś rodzajem kopii – cieniem relacji prawdziwej. Choć wszyscy członkowie rodziny odnoszą się do siebie ciepło i z szacunkiem, nie da się nie zauważyć pewnego rodzaju wyciszenia wszelkich bardziej intensywnych uczuć. Jakiegoś nie do końca zdefiniowanego smutku, który staje się barierą dla prawdziwej rodzinnej bliskości. Zgodne z wytycznymi współczesności, skupienie na pracy, która przyniesie środki do spełnienia każdej materialnej zachcianki sprawia, że bohaterowie sami zaczynają przypominać odczłowieczone maszyny. Nawet łącząca ich miłość wydaje się jakby przytłumiona. Szepty i powściągliwe, stonowane zachowania zastępują spontaniczne odruchy. Delikatny całus w czoło okazuje się szczytem małżeńskiej namiętności. Obserwując funkcjonującą w ten sposób rodzinę nie trudno zrozumieć fakt, że wybrali adopcję zamiast naturalnego poczęcia. Być może nie byliby już zdolni do tego rodzaju fizycznej bliskości.

Jake i Kyra spełniają więc szereg społecznym ról, z których każda okazuje się jakimś rodzajem udawania. Nie są Chińczykami. Nie potrafią być małżeństwem w pełnym tego słowa znaczeniu. Nie są biologicznymi rodzicami swej córki. Nie potrafią nawet spełnić roli rodziców adopcyjnych, ponieważ wychowanie dziewczynki zostało praktycznie oddane Yangowi. Niepotrzebujący snu android to przecież opiekunka idealna, gotowa do pomocy podczas każdej nocnej pobudki. Czemu więc nie skorzystać?

Fot. Materiały dystrybutora

Najbardziej przejmująca w filmie Kogonady okazuje się jego niejednoznaczność. Reżyser nie prezentuje nam tu tak częstego w kinie schematu rodziny toksycznej, której członkowie nienawidzą i ranią się wzajemnie, a jedyną drogą ratunku byłoby rozjechanie się w cztery strony świata. Jake, Kyra, Mika i Yang to rodzina zagubiona, ale wciąż żywa. Składająca się z istot kierujących się ogromną miłością i troską o siebie nawzajem. Czerpiących siłę z wzajemnej bliskości. Być może właśnie dlatego otwarte zakończenie filmu, pomimo aury smutku i niepewności zostawia nas z pewną dozą nadziei, że w tym zmierzającym w stronę wiecznego udawania i wszechobecnego kłamstwa świecie, to rodzina okazuje się miejscem w którym przetrwało to, co prawdziwe. Być może stłumione, wciśnięte w nowomodne ramy, ale jeszcze nie utracone. Tlące się niczym delikatny płomień świecy. Płomień nadziei.


Zapraszamy na seans do naszego kina w Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski!

Klara Da Costa

Kierowniczka kina i kuratorka programu filmowego Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski w Warszawie, krytyk filmowy, absolwentka filmoznawstwa i wiedzy o nowych mediach w Instytucie Sztuk Audiowizualnych Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz Ciências da Comunicação na Universidade Autónoma w Lizbonie, autorka cyklu wideoesejów filmoznawczo-kulturowych realizowanego dla MKiDN, bywalczyni i współpracowniczka festiwali filmowych w Polsce i na świecie, współpracowała z kinem Kijów w Krakowie, obecnie prowadzi edukacyjno-kinofilski cykl „Klub filmowy OD-JAZD” w kinie U-jazdowski (we współpracy z Filmoteką Narodową).
Pozostało 80% tekstu